Po tylu latach mieszkania w mieście, zapomniałam co to zima. Zresztą w mieście przestałam zauważać w ogóle, że jest coś takiego, jak pory roku. Było cieplej lub zimniej i to tyle. Tutaj życie nabiera sensu i odpowiedniego tempa. Zimą zwalniamy, opatuleni kocami siedzimy przy kominku i planujemy nadchodzący sezon.
Potrafię godzinami, oparta o blat w kuchni, obserwować ptaki, które przylatują do naszej prowizorycznej jadłodajni. Jeden z dwóch krzewów czarnego bzu, tak pieczołowicie chronionych przeze mnie przed zniszczeniem podczas budowy, służy za wieszak dla tłuszczowych kul i ziarnowych dzwonków. Pod krzewem często na tacce zostawiam rozsypane ziarna. Odwiedzają nas sikorki, dzięcioły, sójki i od 3 dni stado bażantów. Dzisiaj rano podczas dosypywania karmy odkryłam, ze ptaki, które miałam za wróble to mazurki.